poniedziałek, 17 lipca 2017

Hero run- przekraczaj własne granice, czyli o tym jak ciało może więcej niż podpowiada Ci Twój umysł

Lato 2016, idąc na siłownię zauważam ogromne ścianki, opony, liny przed budynkiem. Na ścianie wisi plakat „Hero Run Ogrodniczki”. Wiecie co sobie pomyślałam? Że zazdroszczę tym, którzy potrafią ukończyć taki bieg, że trzeba być człowiekiem ze stali, a ja chyba nigdy nie doczekam się takiej chwili i nawet przez chwilę nie pomyślałam sobie, że kiedyś mogłabym stanąć na starcie takiego biegu. Śmiesznie, nie? A jednak życie pisze własne scenariusze i potrafi nas nieźle zaskoczyć.
Wszystko zaczęło się od wygranego pakietu na bieg 14 maja, nikt wtedy nie uprzedził mnie, że starty w zawodach biegowych tak uzależniają! Machina ruszyła, kolejny tydzień-kolejny start i tak do tej pory. Ale gdyby nie Grzegorz Kuczyński- założyciel Fundacji Białystok Biega, organizator Hero Run, wciąż nie zdecydowałabym się na start. Jego gorące zachęty, zapewnianie mnie o bezpieczeństwie tego biegu i pełne ekscytacji i pasji do tego, co się robi opowieści przechyliły szalę na TAK. Gdyby tego było mało, namówił mnie na dwa biegi- dzienny i nocny, a jedyny argument który przemówił do mnie to burpees, które robiło się przy niewykonanej przeszkodzie. „Przecież umiem robić burpees” pomyślałam sobie. Ha! Nie wiedziałam, że woda, błoto i zmęczenie znacznie utrudnia poruszanie się!

Za długo nie myślałam, postanowiłam urządzić sobie ekstremalny weekend, taką małą namiastkę wakacji, wyjechać na dwa dni na Suwalszczyznę i odciąć się od wszystkiego, co mnie otacza. Chętni szybko się znaleźli. Utworzyliśmy 5-osobową ekipę, Bartek i Krzysiek- biegacze z Drużyny Polskiego Radia Białystok, Michał- kolega z roku i Natalia, moja bohaterka! Wciąż jestem pełna podziwu. Dziewczyna, która znalazła mnie na Instagramie, widziałyśmy się 2-3 razy, nie znając nikogo oprócz mnie, bez chwili zawahania się zaakceptowała moje zaproszenie na wyjazd!  
Moja bohaterka Natalia! Czyli opowieść o tym, jak blondynki pokonują Hero RUN


Z dnia na dzień wątpliwości rosły, czy dam radę, czy przejdę chociaż jedną przeszkodę. Oglądałam filmy z poprzednich biegów z wielkim zwątpieniem, zdjęcia z budowy przeszkód też nie ułatwiały mi zadania. Poziom stresu rósł proporcjonalne wraz ze zmniejszającą się ilością dni do wyjazdu.

„Do tego trzeba mieć siłę, kondychę i wydolność”- pocieszył mnie Tato. No dzięki- pomyślałam, zagryzłam wargi i poszłam pakować torbę…

Dojechaliśmy do przepięknego Szelmentu w Sobotę około 15, na miejscu przywitała nas już prawie gotowa trasa biegu nocnego, widzieliśmy kilka przeszkód. Najbardziej zdziwiła nas ogromna góra, na której rozstawione były taśmy. Że mamy tam wbiec? Kolejny moment zwątpienia, ale jak się powiedziało A to trzeba powiedzieć i B, skoro już tu jestem to nie ma już odwrotu.

Sobota 19:00, ostateczne ładowanie węglowodanów, bułki, masło orzechowe, dżem, banany, daktyle. Zakładamy ubrania, przepiękne koszulki Hero Run, które świeciły  w nocy, buty obwiązujemy taśmą aby nie zgubić ich w błocie. Barwy wojenne na twarzy, numerki na szyi, zwarci i gotowi wyruszamy jak na skazanie. Czym bliżej  godziny 22:20, tym większe nerwy. O 22 ruszyła pierwsza fala, przepiękna oprawa biegu, którego start znajdował się tuż przed ogromnym podbiegiem na górę. W połowie tej drogi stali wolontariusze z odpalonymi racami, motywacyjna muzyka, która przyprawiała wszystkich o ciarki napędzała uczestników do boju, odliczanie i start pierwszej fali to znak, że czas się rozgrzać i przygotować do ostatecznego starcia.
22:20 słyszymy znów znaną już melodię, odliczanie, race płoną, głośne START i ruszamy! Podbieg okazał się morderczy, śliski, stromy i wyczerpujący! Na samej górze czekało nas już pierwsze spotkanie z błotem. „Padnij na ziemię i czołgaj się pod drutem kolczastym” słyszę, tak też robię, zimno, mokro i nieprzyjemnie, z lewej strony polewają nas ogromną armatą wodną. Nic nie widzę, ale brnę dalej. W głowie pojawia się tysiąc myśli: po co mi to było, chyba jednak nie dam rady, jestem za słaba. Kolejne przeszkody, opony, ścianki, zbieg z górki, a raczej zjazd na kucaka i znowu góra. Już mi było ciężko, zadyszka, kolejne opony, zbieg. Tu już pojawił się uśmiech i myśl, że jednak jest dobrze, że dam radę, wola walki pojawiła się w nieoczekiwanym momencie, uścisnęłam dłoń Michała i radośnie zbiegaliśmy z górki śpiewając „Always look od the bright side of life” !
fot. Hero run

Pierwsze burpees przy wysokiej ściance, której nijak nie mogłam przejść, poszło gładko. Drugie ? Zaraz po niej, wspinaczka na liny. Przy trzydziestym burpee (łącznie robiłam 3x20 )usłyszałam „Biegnij Dalej Sam” Fisz Emade, moją ukochaną piosenkę, nie mogłam się poddać mimo, że ręce  bolały niemiłosiernie. Później już poszło gładko, wnoszenie opon na wieże, kilka górek do wbiegnięcia, ścianki, strzelanie z łuku, które akurat bardzo mi się spodobało, małpi gaj, ławki i znów spotkanie z wodą i błotem. Na początku tunel pod ulicą, później okopy pełne brudnej wody, w której zanurzaliśmy się aż po uszy, wspinanie się, liny, wszystko szło gładko. Z uśmiechem na twarzy biegliśmy zgraną ekipą. Bieg dłużył się nieco, 4km wydawały się jakby trwały co najmniej 10 lub nawet więcej. Z daleka słyszymy muzykę, która swoją drogą bardzo pomagała w biegu, to znak, że meta już niedaleko. Ostatnie wejście na ściankę, razem z Natalią przerzucamy oponę, wskakujemy do wody, a przed metą czeka na nas jeszcze skok przez ogień! Razem dobiegłyśmy z ogromnym uśmiechem na metę. Moja superbohaterka! Za nami cała reszta, błotny uścisk na mecie, zbawienny ciepły rosół, woda, izotonik i cudowny medal, który chyba przez całe życie będzie mi przypominał, jak silną kobietką jestem. Emocje nie odpuszczały, byliśmy tak szczęśliwi, tak cholernie dumni z siebie, wracaliśmy z uśmiechami na twarzy, podekscytowani opowiadając sobie najciekawsze zdarzenia z trasy! Największą przeszkodą, jaką przyszło nam się jednak pokonać, był brak ciepłej wody w hotelu. Cali brudni, mokrzy, zmarznięci, a nawet nie mieliśmy jak się umyć dokładnie. No cóż, jak ekstrema to już na całego. Szybkie uzupełnianie paliwa, pranie ubrań w zimnej wodzie  z nadzieją, że wyschną na następny dzień i do spania! Do startu zostało 9 godzi, trzeba spać szybko!
FINISHERS! 


Niedziela, 7:30 pobudka, o dziwo brak jakiegokolwiek bólu mięśni, zero siniaków, jedynie lekka chrypa i wciąż brudne włosy. Kawa wypita na świeżym powietrzu, nad jeziorem, z cudownym widokiem i można rozpoczynać kolejny dzień. Tym razem już świadomi tego, co nasz czeka, jedynie trochę ciekawi nowych przeszkód i dwukrotnie dłuższej trasy wyruszyliśmy z hotelu ponownie z ogromnym uśmiechem na twarzy.
11.40 rusza nasza fala i znowu wbieg pod górkę, tym razem dym, przez który nic nie widać, biegnę pewna tego, co mnie czeka. Z uśmiechem na twarzy padam na błoto i czołgam się pod drutem kolczastym, co to było dla mnie? Wiem, że na biegu będę sponiewierana bardziej i to nie jeden raz. Wesoło przeskakuje kolejne opony, pokonuje ścianki i już dobrowolnie poddaje się burpees przy mojej ukochanej ściance i linie. Kibice po drodze nie zawodzą, dopingują, sąsiedzi z pokoju obok czekają z napisem GAZU, no to biegniemy! Nowa trasa, strzały z łuku, wbiegamy do rzeki. Dziękuje w myślach Bogu za taśmę na butach, gdyby nie ona, dawno szłabym w skarpetkach. Z Natalią, na przodzie pokonywałyśmy kolejne zakręty rwącej rzeczki, w której przyszło nam się zanurzyć aż po szyję. Po rzeczce czas na jezioro, woda o niebo cieplejsza, chwila pływania, obejście molo dookoła i ścianki, przenoszenie drewna pod górę, biegniemy dalej, znowu jezioro, wnoszenie opon i długa droga przez błoto, strumyki, kamienie, lasek, jeszcze raz błoto. Niesamowite jest to, że nieznajomi ludzie wyciągają do nas pomocną dłoń, podciągają, motywują, dopingują, podsadzają. Na trasie Bartek traci motywacje, ból pleców utrudnia mu zadanie, ciągniemy go razem z nami. To nie był czas na poddawanie się! Nie w tym momencie, nie po to zaszliśmy tak daleko, aby teraz rezygnować, a zostawienie go samego nie wchodziło w grę! Jesteśmy drużyną, biegniemy razem! Docieramy na stoisko z wodą, szybki łyk wody i biegniemy dalej. Czekała na nas trasa typowo biegowa, dużo górek, zbiegów, około 2 kilometry biegu przez błoto, które dosłownie wciągało nogi! Pod koniec mieliśmy już dość błota, więc gdy wybiegliśmy na żwirówkę byliśmy niezmiernie szczęśliwi, śpiewając „Stokrotka rosła polna” biegliśmy już na znaną nam z dnia poprzedniego dnia trasę! I znowu tunel pod ulicą, śmierdzące błoto i woda aż po uszy! Wspinanie się na ścianki, wspinanie się po linach na ścianę, małpi gaj i największe zaskoczenie- to, co rok temu było zjeżdżalnią z ogromnej góry, polewaną wodą, w tym roku stanowiło wyzwanie do wejścia, a raczej wczołgania się do góry pod siatką! Mimo wszystko, zabawa była przednia! Znów słyszymy muzykę, meta niedaleko! Pokonujemy kolejne przeszkody, pomagamy sobie nawzajem, inni pomagają nam! Tu weźmiemy kogoś na barana, tu podsadzimy, popchniemy, pociągniemy za rękę- praca zespołu, to było cudowne, jak bardzo ten bieg pozwala się zintegrować, zgrać! Mogę śmiało powiedzieć, że przez te dwa dni można poznać człowieka naprawdę, takim , jaki jest, bez żadnych masek, które przybieramy na co dzień. W obliczu zagrożenia, przeszkód każdy z nas zachowuje się inaczej niż w życiu codziennym i to właśnie magia biegu Hero Run. Ostatnie przeszkody pokonywaliśmy z wielką radością, skok do wody był jak orzeźwienie po ogromnym wysiłku, turlanie się pod autem, przybijane piątki z wolontariuszami i ukochany już skok przez ogień, a za nim meta. I JEST, PODWÓJNY HERO RUN! Emocje, wzruszenie, euforia, adrenalina, uśmiech, duma wszystko to na raz. Natłok myśli, emocji! Tego nie da się opisać słowami, to trzeba przeżyć.
fot. Hero Run

To uczucie na mecie, ta satysfakcja, że pokonało się własne granice, że przeszło się przez piekło, że było się sponiewieranym, polewanym brudną wodą, obrzucanym błotem, że dało się radę! Dopiero w takich sytuacjach człowiek zdaje sobie, jak wygodne życie prowadzimy na co dzień, panikujemy na myśl o jednym dniu bez ciepłej wody, rozpaczamy nad jednym siniakiem na nodze lub plamą na bluzce…Myślę, że te dwa biegi bardzo zmieniły mnie i mój charakter, oczywiście na lepsze. Nie ma teraz dla mnie rzeczy niemożliwych, wierzę w swoje możliwości i umiejętności. Jestem silną kobietą, która poradzi sobie w życiu ze wszystkim. Przeżyłam przygodę życia z najlepszymi ludźmi, uśmiech nie schodził mi z twarzy, emocje nie opadły aż do dzisiaj, a patrząc na dwa medale mam łzy w oczach i pytam się: kiedy następny raz? I jeśli dobrze pójdzie, 19 sierpnia znów stanę na starcie! Jestem bardzo dumna z siebie, ale też z moich przyjaciół! Natalia- najsilniejsza kobietka, bez której już nie wyobrażam sobie startu w kolejnym Hero Run, Krzysztof- fenomen, któremu udało się ukończyć bieg bez burpees, Bartek- fighter jak ich mało, bolące plecy to dla niego żadna przeszkoda i Michał- najlepszy pomocnik i śmieszek na trasie! Po biegu najlepsza część- radosny skok do jeziora i upust wszystkich emocji, tego mi było trzeba!



Warto też wspomnieć o organizacji biegu dopiętej na ostatni guzik, od cudownych pakietów startowych, do których dołączone były również karty wstępu na narty wodne, cudowne koszulki po wspaniałych wolontariuszy! Muzyka- największy plus tej imprezy, motywacyjna, skoczna; prowadzący, którzy potrafili rozładować każdy stres, fotografowie, którzy dzielnie czyhali na nas na trasie. Przez te dwa dni czuć było, że organizator- Pan Grzegorz Kuczyński wkłada całe serce w to aby bieg miał swój niepowtarzalny klimat i zdecydowanie udaje mu się to. Tego nie da się opisać słowami ,tak samo jak uczucia, jakie teraz towarzyszy mi i moim znajomym. Jesteśmy niezmiernie wdzięczni za możliwość wzięcia udziału. Udowodniliśmy sobie, że jesteśmy silni i nic nas nie złamie. Przekroczyliśmy własne granice i zostaliśmy SUPER HERO ! To kiedy następny bieg ? 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz