Lato 2016, idąc na siłownię zauważam ogromne ścianki, opony,
liny przed budynkiem. Na ścianie wisi plakat „Hero Run Ogrodniczki”. Wiecie co
sobie pomyślałam? Że zazdroszczę tym, którzy potrafią ukończyć taki bieg, że
trzeba być człowiekiem ze stali, a ja chyba nigdy nie doczekam się takiej
chwili i nawet przez chwilę nie pomyślałam sobie, że kiedyś mogłabym stanąć na
starcie takiego biegu. Śmiesznie, nie? A jednak życie pisze własne scenariusze
i potrafi nas nieźle zaskoczyć.
Wszystko zaczęło się od wygranego pakietu na bieg 14 maja,
nikt wtedy nie uprzedził mnie, że starty w zawodach biegowych tak uzależniają!
Machina ruszyła, kolejny tydzień-kolejny start i tak do tej pory. Ale gdyby nie
Grzegorz Kuczyński- założyciel Fundacji Białystok Biega, organizator Hero Run,
wciąż nie zdecydowałabym się na start. Jego gorące zachęty, zapewnianie mnie o
bezpieczeństwie tego biegu i pełne ekscytacji i pasji do tego, co się robi opowieści
przechyliły szalę na TAK. Gdyby tego było mało, namówił mnie na dwa biegi-
dzienny i nocny, a jedyny argument który przemówił do mnie to burpees, które
robiło się przy niewykonanej przeszkodzie. „Przecież umiem robić burpees”
pomyślałam sobie. Ha! Nie wiedziałam, że woda, błoto i zmęczenie znacznie
utrudnia poruszanie się!
Za długo nie myślałam, postanowiłam urządzić sobie
ekstremalny weekend, taką małą namiastkę wakacji, wyjechać na dwa dni na
Suwalszczyznę i odciąć się od wszystkiego, co mnie otacza. Chętni szybko się
znaleźli. Utworzyliśmy 5-osobową ekipę, Bartek i Krzysiek- biegacze z Drużyny
Polskiego Radia Białystok, Michał- kolega z roku i Natalia, moja bohaterka!
Wciąż jestem pełna podziwu. Dziewczyna, która znalazła mnie na Instagramie,
widziałyśmy się 2-3 razy, nie znając nikogo oprócz mnie, bez chwili zawahania
się zaakceptowała moje zaproszenie na wyjazd!
Moja bohaterka Natalia! Czyli opowieść o tym, jak blondynki pokonują Hero RUN |
Z dnia na dzień wątpliwości rosły, czy dam radę, czy przejdę
chociaż jedną przeszkodę. Oglądałam filmy z poprzednich biegów z wielkim
zwątpieniem, zdjęcia z budowy przeszkód też nie ułatwiały mi zadania. Poziom
stresu rósł proporcjonalne wraz ze zmniejszającą się ilością dni do wyjazdu.
„Do tego trzeba mieć siłę, kondychę i wydolność”- pocieszył
mnie Tato. No dzięki- pomyślałam, zagryzłam wargi i poszłam pakować torbę…
Dojechaliśmy do przepięknego Szelmentu w Sobotę około 15, na
miejscu przywitała nas już prawie gotowa trasa biegu nocnego, widzieliśmy kilka
przeszkód. Najbardziej zdziwiła nas ogromna góra, na której rozstawione były
taśmy. Że mamy tam wbiec? Kolejny moment zwątpienia, ale jak się powiedziało A
to trzeba powiedzieć i B, skoro już tu jestem to nie ma już odwrotu.
Sobota 19:00, ostateczne ładowanie węglowodanów, bułki,
masło orzechowe, dżem, banany, daktyle. Zakładamy ubrania, przepiękne koszulki
Hero Run, które świeciły w nocy, buty
obwiązujemy taśmą aby nie zgubić ich w błocie. Barwy wojenne na twarzy, numerki
na szyi, zwarci i gotowi wyruszamy jak na skazanie. Czym bliżej godziny 22:20, tym większe nerwy. O 22 ruszyła
pierwsza fala, przepiękna oprawa biegu, którego start znajdował się tuż przed
ogromnym podbiegiem na górę. W połowie tej drogi stali wolontariusze z
odpalonymi racami, motywacyjna muzyka, która przyprawiała wszystkich o ciarki
napędzała uczestników do boju, odliczanie i start pierwszej fali to znak, że
czas się rozgrzać i przygotować do ostatecznego starcia.
22:20 słyszymy znów znaną już melodię, odliczanie, race
płoną, głośne START i ruszamy! Podbieg okazał się morderczy, śliski, stromy i
wyczerpujący! Na samej górze czekało nas już pierwsze spotkanie z błotem. „Padnij
na ziemię i czołgaj się pod drutem kolczastym” słyszę, tak też robię, zimno,
mokro i nieprzyjemnie, z lewej strony polewają nas ogromną armatą wodną. Nic
nie widzę, ale brnę dalej. W głowie pojawia się tysiąc myśli: po co mi to było,
chyba jednak nie dam rady, jestem za słaba. Kolejne przeszkody, opony, ścianki,
zbieg z górki, a raczej zjazd na kucaka i znowu góra. Już mi było ciężko,
zadyszka, kolejne opony, zbieg. Tu już pojawił się uśmiech i myśl, że jednak jest
dobrze, że dam radę, wola walki pojawiła się w nieoczekiwanym momencie,
uścisnęłam dłoń Michała i radośnie zbiegaliśmy z górki śpiewając „Always look
od the bright side of life” !
fot. Hero run |
Pierwsze burpees przy wysokiej ściance, której nijak nie
mogłam przejść, poszło gładko. Drugie ? Zaraz po niej, wspinaczka na liny. Przy
trzydziestym burpee (łącznie robiłam 3x20 )usłyszałam „Biegnij Dalej Sam” Fisz Emade, moją ukochaną
piosenkę, nie mogłam się poddać mimo, że ręce bolały niemiłosiernie. Później już poszło
gładko, wnoszenie opon na wieże, kilka górek do wbiegnięcia, ścianki,
strzelanie z łuku, które akurat bardzo mi się spodobało, małpi gaj, ławki i
znów spotkanie z wodą i błotem. Na początku tunel pod ulicą, później okopy
pełne brudnej wody, w której zanurzaliśmy się aż po uszy, wspinanie się, liny,
wszystko szło gładko. Z uśmiechem na twarzy biegliśmy zgraną ekipą. Bieg dłużył
się nieco, 4km wydawały się jakby trwały co najmniej 10 lub nawet więcej. Z
daleka słyszymy muzykę, która swoją drogą bardzo pomagała w biegu, to znak, że
meta już niedaleko. Ostatnie wejście na ściankę, razem z Natalią przerzucamy
oponę, wskakujemy do wody, a przed metą czeka na nas jeszcze skok przez ogień!
Razem dobiegłyśmy z ogromnym uśmiechem na metę. Moja superbohaterka! Za nami
cała reszta, błotny uścisk na mecie, zbawienny ciepły rosół, woda, izotonik i
cudowny medal, który chyba przez całe życie będzie mi przypominał, jak silną
kobietką jestem. Emocje nie odpuszczały, byliśmy tak szczęśliwi, tak cholernie
dumni z siebie, wracaliśmy z uśmiechami na twarzy, podekscytowani opowiadając
sobie najciekawsze zdarzenia z trasy! Największą przeszkodą, jaką przyszło nam
się jednak pokonać, był brak ciepłej wody w hotelu. Cali brudni, mokrzy, zmarznięci,
a nawet nie mieliśmy jak się umyć dokładnie. No cóż, jak ekstrema to już na
całego. Szybkie uzupełnianie paliwa, pranie ubrań w zimnej wodzie z nadzieją, że wyschną na następny dzień i do
spania! Do startu zostało 9 godzi, trzeba spać szybko!
FINISHERS! |
Niedziela, 7:30 pobudka, o dziwo brak jakiegokolwiek bólu
mięśni, zero siniaków, jedynie lekka chrypa i wciąż brudne włosy. Kawa wypita
na świeżym powietrzu, nad jeziorem, z cudownym widokiem i można rozpoczynać
kolejny dzień. Tym razem już świadomi tego, co nasz czeka, jedynie trochę ciekawi
nowych przeszkód i dwukrotnie dłuższej trasy wyruszyliśmy z hotelu ponownie z
ogromnym uśmiechem na twarzy.
11.40 rusza nasza fala i znowu wbieg pod górkę, tym razem
dym, przez który nic nie widać, biegnę pewna tego, co mnie czeka. Z uśmiechem
na twarzy padam na błoto i czołgam się pod drutem kolczastym, co to było dla
mnie? Wiem, że na biegu będę sponiewierana bardziej i to nie jeden raz. Wesoło
przeskakuje kolejne opony, pokonuje ścianki i już dobrowolnie poddaje się
burpees przy mojej ukochanej ściance i linie. Kibice po drodze nie zawodzą,
dopingują, sąsiedzi z pokoju obok czekają z napisem GAZU, no to biegniemy! Nowa
trasa, strzały z łuku, wbiegamy do rzeki. Dziękuje w myślach Bogu za taśmę na
butach, gdyby nie ona, dawno szłabym w skarpetkach. Z Natalią, na przodzie
pokonywałyśmy kolejne zakręty rwącej rzeczki, w której przyszło nam się
zanurzyć aż po szyję. Po rzeczce czas na jezioro, woda o niebo cieplejsza, chwila
pływania, obejście molo dookoła i ścianki, przenoszenie drewna pod górę,
biegniemy dalej, znowu jezioro, wnoszenie opon i długa droga przez błoto,
strumyki, kamienie, lasek, jeszcze raz błoto. Niesamowite jest to, że
nieznajomi ludzie wyciągają do nas pomocną dłoń, podciągają, motywują,
dopingują, podsadzają. Na trasie Bartek traci motywacje, ból pleców utrudnia mu
zadanie, ciągniemy go razem z nami. To nie był czas na poddawanie się! Nie w
tym momencie, nie po to zaszliśmy tak daleko, aby teraz rezygnować, a
zostawienie go samego nie wchodziło w grę! Jesteśmy drużyną, biegniemy razem!
Docieramy na stoisko z wodą, szybki łyk wody i biegniemy dalej. Czekała na nas
trasa typowo biegowa, dużo górek, zbiegów, około 2 kilometry biegu przez błoto,
które dosłownie wciągało nogi! Pod koniec mieliśmy już dość błota, więc gdy
wybiegliśmy na żwirówkę byliśmy niezmiernie szczęśliwi, śpiewając „Stokrotka
rosła polna” biegliśmy już na znaną nam z dnia poprzedniego dnia trasę! I znowu
tunel pod ulicą, śmierdzące błoto i woda aż po uszy! Wspinanie się na ścianki,
wspinanie się po linach na ścianę, małpi gaj i największe zaskoczenie- to, co
rok temu było zjeżdżalnią z ogromnej góry, polewaną wodą, w tym roku stanowiło
wyzwanie do wejścia, a raczej wczołgania się do góry pod siatką! Mimo wszystko,
zabawa była przednia! Znów słyszymy muzykę, meta niedaleko! Pokonujemy kolejne
przeszkody, pomagamy sobie nawzajem, inni pomagają nam! Tu weźmiemy kogoś na
barana, tu podsadzimy, popchniemy, pociągniemy za rękę- praca zespołu, to było
cudowne, jak bardzo ten bieg pozwala się zintegrować, zgrać! Mogę śmiało
powiedzieć, że przez te dwa dni można poznać człowieka naprawdę, takim , jaki
jest, bez żadnych masek, które przybieramy na co dzień. W obliczu zagrożenia,
przeszkód każdy z nas zachowuje się inaczej niż w życiu codziennym i to właśnie
magia biegu Hero Run. Ostatnie przeszkody pokonywaliśmy z wielką radością, skok
do wody był jak orzeźwienie po ogromnym wysiłku, turlanie się pod autem,
przybijane piątki z wolontariuszami i ukochany już skok przez ogień, a za nim
meta. I JEST, PODWÓJNY HERO RUN! Emocje, wzruszenie, euforia, adrenalina,
uśmiech, duma wszystko to na raz. Natłok myśli, emocji! Tego nie da się opisać
słowami, to trzeba przeżyć.
fot. Hero Run |
To uczucie na mecie, ta satysfakcja, że pokonało się własne
granice, że przeszło się przez piekło, że było się sponiewieranym, polewanym
brudną wodą, obrzucanym błotem, że dało się radę! Dopiero w takich sytuacjach
człowiek zdaje sobie, jak wygodne życie prowadzimy na co dzień, panikujemy na
myśl o jednym dniu bez ciepłej wody, rozpaczamy nad jednym siniakiem na nodze
lub plamą na bluzce…Myślę, że te dwa biegi bardzo zmieniły mnie i mój charakter,
oczywiście na lepsze. Nie ma teraz dla mnie rzeczy niemożliwych, wierzę w swoje
możliwości i umiejętności. Jestem silną kobietą, która poradzi sobie w życiu ze
wszystkim. Przeżyłam przygodę życia z najlepszymi ludźmi, uśmiech nie schodził
mi z twarzy, emocje nie opadły aż do dzisiaj, a patrząc na dwa medale mam łzy w
oczach i pytam się: kiedy następny raz? I jeśli dobrze pójdzie, 19 sierpnia
znów stanę na starcie! Jestem bardzo dumna z siebie, ale też z moich
przyjaciół! Natalia- najsilniejsza kobietka, bez której już nie wyobrażam sobie
startu w kolejnym Hero Run, Krzysztof- fenomen, któremu udało się ukończyć bieg
bez burpees, Bartek- fighter jak ich mało, bolące plecy to dla niego żadna
przeszkoda i Michał- najlepszy pomocnik i śmieszek na trasie! Po biegu
najlepsza część- radosny skok do jeziora i upust wszystkich emocji, tego mi
było trzeba!
Warto też wspomnieć o organizacji biegu dopiętej na ostatni
guzik, od cudownych pakietów startowych, do których dołączone były również
karty wstępu na narty wodne, cudowne koszulki po wspaniałych wolontariuszy!
Muzyka- największy plus tej imprezy, motywacyjna, skoczna; prowadzący, którzy
potrafili rozładować każdy stres, fotografowie, którzy dzielnie czyhali na nas
na trasie. Przez te dwa dni czuć było, że organizator- Pan Grzegorz Kuczyński
wkłada całe serce w to aby bieg miał swój niepowtarzalny klimat i zdecydowanie
udaje mu się to. Tego nie da się opisać słowami ,tak samo jak uczucia, jakie
teraz towarzyszy mi i moim znajomym. Jesteśmy niezmiernie wdzięczni za
możliwość wzięcia udziału. Udowodniliśmy sobie, że jesteśmy silni i nic nas nie
złamie. Przekroczyliśmy własne granice i zostaliśmy SUPER HERO ! To kiedy
następny bieg ?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz